Ponglish – desperacja poziom: hard.

Nowy sąsiad

Szok kulturowy jakiego doznaje każdy emigrant to sytuacja w której musi on skonfrontować swoją znajomość języka z realiami kraju, w którym właśnie się znalazł. Naturalnym odruchem jest szukanie miejsc w których roi się od rodaków i gdzie na każdym kroku słyszy się mowę ojczystą.

Po ochłonięciu z nadmiaru wrażeń krajan ostrożnie eksploruje nieznany mu terenu i zaczyna uczyć się języka tubylców. I tu zaczynają się schody. Każdy kto uczy się języka obcego, na wszystkich etapach jego internalizacji stwarza własną strukturę językową, która jest mieszaniną języka ojczystego i drugiego języka, tzw. interlanguage. Taki dwubiegunowy system odznacza się tym, że dana osoba upraszcza sobie obce struktury gramatyczne, lub miesza polską gramatykę z obym słownictwem, bądź odwrotnie.

Generalizacja

Zupełnie naturalną rzeczą dla ludzkiego umysłu jest szufladkowanie pojęć abstrakcyjnych – wszak to kolejny mechanizm obronny mający na celu chronić nas przed natłokiem informacji. Obco brzmiące wyrażenia staramy się kojarzyć z tymi, które już poznaliśmy oraz racjonalizować sobie zasady składni i gramatyki. Generalizacje semantyczne słów o podobnym znaczeniu są nader częste.

Zatem w towarzystwie Polaków w Anglii, czy też w Stanach Zjednoczonych szybko nauczymy się podstaw życia i nowej mowy – Ponglishu, lub Polameru. Ten fenomen językowy brejka wszystkie rule (Świetliki 1999, album: Perły przed wieprze), ponieważ nieustannie przeplata polskie struktury gramatyczne z angielskimi słowami i zwrotami. System ten musi być niewiarygodnie wygodny dla użytkowników, ale też rozumiany wyłącznie w ich kręgu.

Wysil się

Generalizacja powinna z czasem ustąpić miejsca zwiększonej szczegółowości, a uczeń powinien czuć się zmotywowany do „wgryzienia” się głębiej w zagadnienia gramatyczne i rozszerzenia zasobu słownictwa. Niestety projekt ten upada pod ciężarem Wolterowskiego aforyzmu: „lepsze jest wrogiem dobrego”. Skoro jesteśmy w stanie zrobić zakupy spożywcze na Greenpoincie nie znając perfekcyjnie języka to to minimum w zupełności nam wystarcza. Zadowalanie się namiastką często kończy się wesołą twórczością w stylu:

  • „Wieszam ciuchy na lajnie”,
  • „Drajwnij mnie na szoping”,
  • „Drinkujesz dzisiaj, czy będziesz drajwerem?”,
  • „Idziemy dzisiaj na szałerek bo Małgosia ma małego bejbika”.

Ponglish w odmianie GAMEISH

Fenomen Ponglish przestał rozwijać się już tylko poza granicami Polski. Twór ten w odmianie Gameish prężnie rozwija się przez ostatnie lata wśród polskich nastolatków. Cóż to takiego jest ten Gameish? Jest to taka forma językowa, która pozwala na spolszczenie jak największej liczby angielskich zwrotów i wyrażeń w jak najkrótszym czasie, bo przecież czas nas goni a my tu musimy nabić kolejny level, czyli zdobyć kolejny poziom. Chyba, że dziecię nie wykazuje wystarczającej dozy samozaparcia w walce o kolejne punkty i awanse w grze, to czasami może poczitować (ang. cheat – oszukiwać) za pomocą różnych programów właśnie do tego celu napisanych. Dziecięta upgrejdują postaci (upgrade – aktualizacja, zmiana na wyższą wersję), odpalają czakry i szildy bo dodają duże bonusy do helta albo krafcą helmety, swordy i armory. Brzmi kosmicznie? Owszem i dopóki nie zacznie się grać samemu nie wiele jest się w stanie zrozumieć przysłuchując się rozgrywką.

Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazków, ale my wcale naszego języka na nowo wymyślać nie musimy. Co prawda przydałoby się kilka usprawnień zwłaszcza w dziedzinie nowych technologii, ale cała reszta całkiem sprawnie radzi sobie od dekad i nie musi być tak drastycznie zmieniana. Miejmy nadzieję, że oba żargony zanadto na niego nie wpłyną.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *